czwartek, 19 września 2013

SESJA 68: ŻADNYCH KOMPROMISÓW!

KRÓTKA POWTÓRKA
Nie każda krytyka ma sens. Gdyby pokusić się o rozłożenie stosunku procentowego krytyki
niekonstruktywnej do konstruktywnej, ta pierwsza stanowiłaby zapewne kolosalną większość. Bo krytykujemy za często i za szybko, i zbyt boleśnie, także samych siebie. W terapii zjawisko nadmiernej autokrytyki nazywamy autosabotażem. Sabotujemy się, a więc utrudniamy sobie życie, przy najróżniejszych okazjach i z najbardziej dziwacznych przyczyn. Dokładamy sobie zapamiętale, waląc myślowymi pięściami niczym w worek treningowy. A przecież każdy worek ma określoną wytrzymałość! I to, że na jego powłoce nie widać jeszcze śladów zużycia, nie oznacza, że tak będzie zawsze. Mimo że jesteśmy autorami Autoterapii, to wraz z Tobą, Czytelniczko i Czytelniku, pracujemy nad własnym rozwojem, wzajemnie analizując swoje sesje. My także bywamy czasem wobec siebie za mało wrażliwi i lekcja, którą sobie i Wam z minionej sesji dedykujemy, zawiera się w słowach: "Więcej zrozumienia dla samych siebie. Więcej opiekuńczości i troski". Nie oznacza to jednak, że przyzwalamy sobie odtąd na folgowanie i wszystko nam wolno. Absolutnie nie! Opiekuńczość oznacza brak autosabotażu. Nie szkodzenie samym sobie, nie dokopywanie własnej psychice. To wszystko zależy tylko od nas.

DZISIEJSZA SESJA
Powróćmy na moment do 4 lutego 2013 roku. Ukazała się wtedy Sesja 30 pt. "Pasje, które zostały ukryte". Jej bohaterką była Artystka. Nie nadaliśmy jej imienia, niech więc tak pozostanie. Artystka malowała znakomite obrazy i naprawdę kochała to zajęcie.
Tworzenie wypełniało jej życie, nadawało mu sens, pozwalało przetrwać najtrudniejszą z chwil. Pamiętacie? Nawet w Sylwestra, kiedy plany szampańskiej zabawy nie wypaliły, zamiast oglądać nudne powtórki w telewizji, ruszyła do swojej pracowni, by dokończyć dzieło, nad którym pracowała od jakiegoś czasu. Znajomi dziwili się: "jak możesz robić to w każdej wolnej chwili?". Ona znała odpowiedź od zawsze: "Bo to kocham". Jednak tamtej sylwestrowej nocy stało się coś niepokojącego. Zaczęły nachodzić ją nieracjonalne lęki: "Jak to możliwe, że kiedy maluję, nie odczuwam upływu czasu?", "Co się dzieje wtedy z moimi myślami?", "A gdyby zaczęły mącić mój spokój i nie pozwoliły skupić się na dziele?", "Co, gdybym nie potrafiła puszczać wodzy wyobraźni?". A kiedy wreszcie ukończyła obraz, na dokładkę pojawiły się następne obawy: "Jak zdołałam namalować coś tak dobrego?", "Zapewne już nigdy nie stworzę czegoś równie wartościowego", "Czy kiedykolwiek zdołam zebrać swoje rozproszone myśli i skupić się na twórczości?"...
Do czego zaprowadziły ją tego rodzaju lęki, dowiedzieliśmy się z Sesji 30. Dopiero, gdy nasza bohaterka zdała sobie sprawę z powagi tych utrapień i podjęła trud pracy nad nimi, zdołała ponownie wyjść na prostą. Brzmi dobrze, prawda? Jednak czasem nie bywa tak gładko. Dlatego postanowiliśmy dopisać ciąg dalszy tej historii. 
Po tym, jak podjęła stosowną terapię i zaczęła uświadamiać sobie, że te wszystkie obawy miały podłoże chorobowe, na nowo do jej wnętrza zaczął spływać spokój, a twórczość stała się znów źródłem radości. Namalowała kilka mniejszych prac. Przepełniała ją wewnętrzna radość i lekkość. Miała ochotę krzyczeć na cały głos, że świat jest piękny, a życie to cud! Dzwoniła do dawno nie widzianych osób, odnawiała kontakty, zacieśniała więzi. Ta przemiana zdumiewała jej najbliższych, nie widzieli w tym jednak powodu do zmartwień. Cóż może być niepokojącego w ludzkim szczęściu? Czy należy martwić się, gdy ktoś swoim entuzjazmem zaraża wszystkich wokół?
Artystka postanowiła zabrać się za poważniejsze dzieło. Puścić na nowo nieskrępowane wodze wyobraźni i tworzyć, tworzyć, tworzyć. I czuć w sobie przypływ geniusza, którego przebłysk zdarza się chwilami każdemu. W tym momencie nawiedził ją lęk większy niż kiedykolwiek. Tak silny, że odczuwała go całą sobą. A jej myśli zaprzątnęło zniewalające pytanie: "Skoro jest tak dobrze, to może lepiej nie malować? Jeśli znów wrócą lęki i wszystko zacznie się na nowo?", "Co, jeśli wracając do malowania, utracę ten wewnętrzny spokój?"... Pytaniom tym nie było końca. Zaprzestała twórczości, tłumacząc to znużeniem i poszukiwaniem nowego. Poszła na kompromis z lękiem. Jej życie towarzyskie kwitło, była znakomitą kompanką do zabawy, pracowała bez zarzutu, tyle że... nie malowała. 
Pewnego razu pomyślała, że skoro nie maluje, to może w inny, mniej "zagrażający" sposób, zbliży się do dawnej pasji - poprzez poznawanie dziejów sztuki. W końcu jej półki uginały się od albumów z reprodukcjami. Niepewnie ruszyła w kierunku regału. Czuła jak serce przyspiesza, a oddech staje coraz bardziej płytki. Drżącą dłonią chwyciła jedną z ksiąg, a następnie usiadła wygodnie w fotelu. Otworzyła książkę, lecz jej myśli były zupełnie gdzie indziej. Mimo że z pochyloną głową wpatrywała się w klasykę malarstwa, w rzeczywistości nie dostrzegała żadnej treści. Wewnętrzny chaos zaburzył wszystko, włącznie z widzeniem. Oddech stawał się coraz szybszy, a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Pośpiesznie odłożyła album. "Dość!" - krzyknęła, po czym skryła twarz w dłoniach i łzy spłynęły po jej twarzy. Kładąc się spać miała nadzieję, że rano jej umysł zdoła się "zresetować". Zasnęła dość szybko, jednak obudziła się wcześnie. Czuła się wypoczęta do chwili, w której przypomniała sobie o wczorajszym doświadczeniu. Było jak ciężki balast, który uciskał jej barki. Przechodząc obok regału jej serce przyspieszyło. Mijając uchylone drzwi od pracowni, poczuła uderzenie lęku. Zamknęła pośpiesznie pracownię, by to, co jeszcze tak niedawno kochała, nie zadawało jej bólu. 
Doskonale zdawała sobie sprawę z utrat, które sama, mimowolnie, sobie zafundowała. Po sztalugach i książkach, zaczęła unikać również wystaw, których kiedyś była stałą bywalczynią. Jej życie zaczęło być więc stale powiększającym się kompromisem z... własnymi lękami. 
Pewnego dnia, przytłoczona tymi kompromisami, wymyśliła metaforę, która obrazowała jej stan. "Jestem wydmuszką - przyznała - Jestem cholerną wydmuszką. Dobrowolnie pozbawiłam się wszystkiego, co kocham". Ta deklaracja okazała się przełomowa. Była jak zapalnik, który uaktywnił w niej pragnienie gruntownej, prawdziwej zmiany. Podjęła leczenie. Nauczyła się identyfikować swoje stany. A jej myśl stała się wyczulona na punkcie... kompromisów. "Żadnych kompromisów z lękami!" - poprzysięgła sobie. I mimo że nie zawsze było łatwo, dzięki wglądowi w samą siebie i nauczeniu się rozprawiania z irracjonalizmami, zdołała wypłynąć na pełne wody. I znów zaczęła malować.

ZADANIE DOMOWE
Czy masz pasje, które dawno pozwoliłeś zakopać? Czy rezygnujesz czasem z tego, co dla Ciebie cenne w imię... no właśnie, w imię nie wiadomo czego? Czy ulegasz irracjonalnym lękom, zyskując chwilę spokoju, a tracąc jednocześnie kolejny fragment swej wolności? Jeśli tak, czas na zmianę! Przedyskutuj z samym sobą te kwestie. Podważ sens ograniczających Cię myśli. Nie gódź się na kompromisy z wewnętrznym krytykiem i sabotażystą. Zacznij znów malować...