KRÓTKA POWTÓRKA
Oby takie dni, jak opisany w sesji 91 zdarzały się jak najrzadziej. Kiedy wstajemy pełni zapału, by
następnie czynność po czynności, zdarzenie po zdarzeniu, ten zapał tracić i ostatecznie opaść bezsilnie na łóżka oczekując z nadzieją nocy. I kolejnego dnia. STOP. Nie jesteśmy marionetkami w rękach cyklów dobowych, a to, czego doświadczamy nie dzieje się samo. Takie dni nie zdarzają się. Takie dni tworzymy, pozwalając destrukcyjnym myślom zawładnąć swoją uwagą. Pamiętamy przecież alfabet ABCDE. To nie wydarzenia same w sobie powodują to, jak się czujemy, tylko sposób, w jaki te zdarzenia postrzegamy. Czy widok tygrysa w równym stopniu przerazi pracownika biurowego, tresera z zoo czy bohatera książki "Życie Pi"? Bynajmniej. Pierwszy ucieknie w popłochu, drugi przystąpi do codziennych, zrytualizowanych czynności, a trzeci będzie przemierzał ocean z jedynym towarzyszem na łodzi. Ośrodek postrzegania rzeczywistości znajduje się w nas.
DZISIEJSZA SESJA
Jest lato. Lato to czas przyjemności. Można poświęcić więcej uwagi pracy nad sobą, poszukać nowych sposobów rozwoju osobistego, sprawdzić się w kolejnych wyzwaniach. Udajmy się zatem na małą wycieczkę. Punktem docelowym będzie księgarnia. Można spodziewać się po nas tendencyjności - dział, do którego ruszymy pośpiesznie to oczywiście psychologia.
Stajemy przed wielką ścianą różnobarwnych książek i nie możemy nadziwić się, jak wiele przed nami recept na szczęście, zdrowie, odkrywanie siebie. Czy wszystkie one są skuteczne? Zapewne nie w każdym przypadku. Różnimy się przecież pod wieloma względami, zatem różne przemawiają do nas sposoby pokonywania trudności. Być może z racji tematyki naszego bloga powinniśmy wypatrywać wśród autorów Alberta Ellisa. Ale po pierwsze - sam Ellis przestrzegał przed powinnościami, więc w tym punkcie jesteśmy rozgrzeszeni. Po drugie nie każdemu interwencje doktora Ellisa przypadną do gustu - przecież wspomnieliśmy przed momentem, że każdy kieruje się własnymi preferencjami. Chwytamy w dłoń książkę o wymownym tytule "Radość życia, czyli jak zwyciężyć depresję" autorstwa znanego psychologa Davida Burnsa. Myślimy, skoro autor wie, jak zrobić to, z czym tak często bezskutecznie się mierzymy, nasz problem powinien rozwiązać się po wnikliwej lekturze. Przeglądamy książkę, rozdział po rozdziale, wertując kolejne dziesiątki stron, aż do ostatniej o numerze: 624. Czy borykając się z depresją mamy energię, by z uwagą przeczytać ponad pół tysiąca stron? Bynajmniej. Z trudem czytamy napisy w dolnym pasku telewizora, a gdy zerkamy do gazety z programem, zaczynają nam się zlewać litery. Jakim więc cudem, mamy w tej sytuacji przebrnąć przez tę - niewątpliwie ciekawą - książkę? I co sobie możemy pomyśleć? Skoro nie zdołam przeczytać sprawdzonego poradnika, nic już mi nie pomoże...
Szukamy więc dalej. Dział nowości. I jest. Piękna błękitna okładka, znajomo brzmiący tytuł, który odzwierciedla to, co tak często czujemy: "W pułapce myśli" i nęcący receptą podtytuł "Jak skutecznie poradzić sobie z depresją, lękiem i stresem". A więc wszystkie strapienia za jednym razem? Świetnie! Czytamy dalej. Okazuje się, że autorzy są twórcami nowego podejścia w terapii poznawczo-behawioralnej, nazwanego terapią akceptacji i zaangażowania (Acceptance Commitment Therapy, skrót: ACT). Mówią, iż odkryli coś zupełnie pionierskiego: że jeśli przestaniemy się zadręczać, zaakceptujemy swoje dolegliwości i zaangażujemy się w chwilę obecną, to wygramy. Ale czy przypadkiem o tym właśnie nie mówią terapeuci poznawczo-behawioralni (w tym i nasza terapia REBT) od 50 lat...? Autorzy zapewniają, że ich podręcznik w przeciwieństwie do innych naprawdę działa i że lepiej nie wierzyć im na słowo, tylko sprawdzić. Więc sprawdzamy. Po przyjemnym wstępie, przychodzi czas na ćwiczenia. Co drugą stronę, kolejny formularz. Mamy weryfikować myśli, przyglądać się sobie, zastanawiać się, ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Tylko halo! Nie mamy końskiej siły! Czujemy się źle i większość dnia nam słabo. A autorzy gnają nas do roboty, jak by wszystkiemu winne było nasze życiowe lenistwo. Odkładamy książkę na bok. I co teraz? Skoro najnowszy podręcznik, który miał być skuteczniejszy od innych, w naszym przypadku się nie sprawdził, to może jesteśmy skazani na porażkę?
Negatywnym przekonaniom na temat naszej kondycji może teraz nie być końca. Bo w końcu przejrzeliśmy sprawdzone przez miliony ludzi podręczniki, może więc wina tkwi w nas? Bzdura! Co nas obchodzą miliony czytelników na całym świecie, kiedy w grę wchodzi nasze własne zdrowie? To, że milionom ludzi ta czy inna książka pomogła nie oznacza, że i nam pomoże. Nie jesteśmy jak miliony ludzi, jesteśmy jak jedna jedyna osoba pod słońcem. Jak my sami. I to my sami jesteśmy punktem odniesienia tego, co uznajemy za wartościowe w samopomocy, a z czego rezygnujemy. Zarówno książka Davida Burnsa jak i Stephena Hayesa są rzetelnym źródłem wiedzy i pewnie dla wielu także efektywnym narzędziem pracy nad sobą. To jednak nie determinuje tego, że za rzetelne źródło wiedzy i efektywne narzędzie pracy uznamy je i my. Nie zapominajmy, że w tych niełatwych chwilach przede wszystkim trzeba nam wyrozumiałości dla samych siebie. I łagodności. I opieki. Jeśli nie mam siły przeczytać pięciu stron, to może przeczytam pięć zdań? To właśnie małe kroki prowadzą do dużej zmiany. Małe, wydeptywane systematycznie kroki. Nie przejmujmy się, jeśli na moment przystaniemy. Nie zadręczajmy się robiąc krok w tył. Jesteśmy na tej drodze bez względu na wszystko. I dojdziemy do swoich, niepowtarzalnych celów, w swoim najbardziej odpowiednim tempie. Nie ma uniwersalnych metod tak jak nie ma statystycznego człowieka. Są metody, które jednym pasują i są ludzie o określonych preferencjach. I nie chodzi o to, by sprostać oczekiwaniom autora podręcznika. Chodzi o to, aby czuć się lepiej. I jeśli bardziej pomocna okaże się w tym gazeta z programem, doskonale.
ZADANIE DOMOWE
Czy i Tobie zdarza się czasem zadręczać, że jesteś do niczego, skoro coś, co odpowiada tysiącom innym, w Twoim przypadku zawodzi? Jeśli tak, zatrzymaj się na chwilę i poddaj te myśli aktywnej dyskusji. Czy z faktu, że jakaś rzecz nie okazała się dla Ciebie skuteczna wynika to, że jesteś do niczego? Jakie masz na to dowody? Jakie korzyści wypływają z takiego myślenia? Kto decyduje o tym, jakie poradniki/pomoce/podejścia są dla Ciebie odpowiednie? Przecież to Ty jesteś swoim mistrzem, bo któż inny miałby nim być.