czwartek, 28 listopada 2013

SESJA 78: PIERWSZY MAŁY KROK

KRÓTKA POWTÓRKA
Ostatnio wiele pisaliśmy o procesie zmiany. Jak pewnie zauważyłeś, zmiany zagościły także na
naszej autoterapii. Wkrótce długi adres bloga, zastąpi bardziej przyjazny autoterapia.eu (dziś i jutro wyjątkowo będzie nieaktywny, bo przygotowuje się do… zmian:) Uprościliśmy nieco szatę graficzną i jeszcze troszkę kosmetyki przed nami. Pozytywne zmiany wynikają przede wszystkim z troski. Zmieniamy pracę, by podnieść jakość swojego życia, zmieniamy samochód, by podróżowanie stało się milsze, zmieniamy stosunek do innych ludzi, by naprawić nasze relacje, zmieniamy kolor włosów, by poczuć powiew… zmian. Zmieniamy się z troski o siebie (nie, nie jesteśmy egoistami, dbanie o siebie jest w 100% zdrowym nawykiem), ale też z troski o innych – naszych bliskich, przyjaciół, środowisko naszej pracy itd. Zmianom towarzyszy niepewność. Bo coś może pójść inaczej niż zakładaliśmy. Ale to prawo ryzyka. A kto nie ryzykuje, ten… się nie zmienia.

DZISIEJSZA SESJA
Każdego ranka tuż przed godziną 8. Paweł w pośpiechu wstępował do leżącej nieopodal jego biura cukierni, by zrobić zapas na cały dzień. Często zdarzało się bowiem, że nie miał czasu zjeść porządnego obiadu, dlatego własny prowiant ratował mu życie. Mimo że lubił swoją pracę, przyprawiała go nierzadko o senność. Całodzienne wpatrywanie się w monitor komputera może znużyć największego pasjonata.
Aby więc utrzymać powieki na wodzy, dostarczał organizmowi nieco sztucznej energii w postaci kofeiny. Kawa szkodziła mu od zawsze. Uważał, że ma zbyt wrażliwy żołądek na taką miksturę. Wolał więc popijać napoje zawierające ten składnik, szczególnie colę, która nieporównanie bardziej smakowała mu aniżeli napoje energetyczne. Jak twierdził, te wszystkie dodające skrzydeł substancje, „to sama chemia!”.  Co łatwo wywnioskować, taki tryb życia nie sprzyjał zdrowej sylwetce, z czego Paweł doskonale zdawał sobie sprawę. „Milion razy próbowałem schudnąć – żalił się przyjacielowi – i nic! Wydałem mnóstwo pieniędzy na suplementy, siłownie, a nawet własnego trenera. Niepotrzebnie, bo to nie działa”.
Po kilku rozmowach okazało się, jak wyglądało w rzeczywistości chudnięcie Pawła. Niezdrowe odżywianie tłumaczył koniecznością wynikającą z tempa pracy, siedzący tryb życia uznawał za niemożliwy do jakiejkolwiek zmiany, a popijanie pączków coca-colą było oczywiście koniecznością. Siedząc cały dzień przed komputerem narażał się przecież na senność. Kofeina była ostatnią deską ratunku. Suplementy diety okazały się komercyjną zagrywką firm farmaceutycznych, a siłownia zaczęła kojarzyć mu się  z nadludzkim wysiłkiem, dlatego po zaledwie kilku wizytach i dwóch sprzeczkach z trenerem, przestał ją odwiedzać. Paweł nie dawał jednak za wygraną. Jako że mocno wierzył w siebie, postanowił opracować własny zestaw ćwiczeń, które wykonywałby po pracy. Spoglądając raz na kartkę, raz na swój brzuch, potem znów na kartkę i znów na brzuch, zapisał wielkimi literami – „100 brzuszków na początek, 20 przysiadów i 15 pompek. Codziennie”. Po pierwszym dniu treningu (które wykonał z nadludzkim wysiłkiem) musiał wziąć wolne od pracy. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Kiedy wydobrzał, zmniejszył ilość ćwiczeń o połowę. I postanowił, że będzie wykonywał je co drugi dzień. Wytrwał dwa tygodnie. Okazało się bowiem, że wieczorem jest zbyt zmęczony na ćwiczenia, poranek zaś odpada z braku czasu. „Ćwiczenia nie są dla mnie! Nigdy nie schudnę!” – wykrzyczał z rozgoryczeniem. Pewnego razu, całkiem przypadkowo, Paweł natknął się na artykuł o filozofii kaizen. Początkowo sądził, że to jakieś „duchowe bzdury z Azji”, lektura jednak interesowała go z chwili na chwilę coraz mocniej, aż w końcu zadał sobie pytanie „czy to naprawdę działa?”. Małe kroki, wysiłek liczony w sekundach, ćwiczenia tak nieabsorbujące, że zawsze można je wykonać. Czemu nie? Postanowił zrobić mały krok. We własnym treningu i diecie. Postanowił sobie, że od kolejnego dnia będzie zjadał jednego pączka mniej, którego zastąpi wieloziarnistą bułką z twarogiem, który bardzo lubi. Wiedział, że jeśli zrezygnuje z czegoś, co lubi, powinien zastąpić to czymś, w czym znajdzie choćby małą przyjemność. Odstawił też jedną puszkę coli. I zastąpił ją mocną herbatą (aromatyzowaną). Co z ćwiczeniami? Zamiast 100 brzuszków dziennie, 10. Zamiast 20 przysiadów – 5. Zamiast 15 pompek – 3. „Śmieszne, tyle to by nawet słabeusz zrobił” – przyznał. Po dwóch tygodniach sumiennych ćwiczeń i mniej szkodliwej diety, Paweł złapał się na tym, że nawet lubi wprowadzone przez siebie zmiany. Co więcej, postanowił pójść krok dalej. Ale zgodnie z zasadami kaizen – mały krok, który nie sprawi, że to, czego pragniemy stanie się zbyt uciążliwe. Dodał kilka powtórzeń do każdej części treningu, kolejnego pączka zamienił na pyszną kanapkę, a coca-cola zaczęła powoli przegrywać rywalizację z dobrą herbatą.
Na czym polegał sukces Pawła? Na tym, że zaczął od najmniejszego stopnia trudności. Dotyczy to wszystkich sfer naszego życia, dietetyka to jedynie przykład. Rozpoczynając od zmiany tak małej, że aż nie sposób jej nie wykonać,  szybko odkryjemy, że chcemy więcej. Bo systematyczność stała się elementem naszego życia i zaczynamy imponować samym sobie. Już starożytni Rzymianie mawiali „Bis repetita placent” – „Rzeczy powtórzone podobają się”.

ZADANIE DOMOWE
Poproszę Cię dziś o coś bardzo konkretnego. O coś, o czym może nawet jeszcze nie pomyślałeś i co może stać się wkrótce Twoim małym, fascynującym odkryciem. Zrób pierwszy, niewymagający wysiłku krok. Niech ta zmiana dotyczy czegokolwiek, co uznasz za korzystne dla Twojego życia. Może to być przyrzeczenie codziennego obdzielania jednej obcej osoby uśmiechem, przeczytania jednej strony  książki, którą „z braku czasu” odkładasz wciąż na półkę, jeden troskliwy sms do kogoś bliskiego albo… kilka przysiadów. Wybór należy do Ciebie. I warto go dokonać.