piątek, 14 marca 2014

SESJA 87: WYJŚCIE ZE STREFY "JA" DO STREFY "TY"

KRÓTKA POWTÓRKA
Tydzień temu przytoczyliśmy bajkę o zasmuconym smutku. To drugi już z serii dodatków, które
przeplatają się z naszymi czwartkowymi sesjami (tak, wiem, ta sesja została opublikowana piątek:). Tym spośród naszych Czytelników, którzy chwilę temu do nas dołączyli, polecamy materiały znajdujące się w zakładce "Spis sesji". Znajdziecie tam "Przewodnik dla początkujących", który krok po kroku poprowadzi Was po ścieżce pracy nad sobą. Przypomnijmy więc, w ramach szybkiej powtórki, podstawowe założenie terapii Alberta Ellisa. To nie wydarzenia same w sobie (A) powodują to, jak się czujemy (C), tylko błędne przekonania (B) na ich temat. Aby więc przekształcić je w przekonania zdrowe, warto podjąć z nimi ożywioną dysputę (D), by w taki sposób wypracować nowe, efektywne (E) sposoby myślenia i działania. Nasza autoterapia to w gruncie rzeczy 5 liter" ABCDE. Jeśli zapamiętasz ten schemat i według niego rozpracujesz trapiące Cię na co dzień kłopoty, istnieje duże prawdopodobieństwo, że szybko wyjdziesz na prostą. Pamiętaj jednak, by nie spoczywać na laurach i mieć stale w pamięci tę prostą prawdę: że problemem jest to, co na dany temat myślimy, nie zaś ów temat sam w sobie.

DZISIEJSZA SESJA
Lata temu przeczytałem mądrą myśl Dalajlamy, która mocno utkwiła mi w pamięci, choć wtedy jeszcze nie za bardzo wiedziałem, jak wykorzystać ją w życiu codziennym. Pochodziła prawdopodobnie z książki napisanej wraz z psychiatrą, doktorem Howardem Cutlerem pt. "Sztuka szczęścia" (gorąco ją polecam!). Dalajlama radził osobom, które mimo względnego dobrostanu materialnego czują w życiu pustkę i nie znajdują żadnych powodów do satysfakcji (ani też niczego, co mogłoby stać się ich pasją), by zamiast koncentrować się na sobie, spróbowali zaangażować się w jakiekolwiek działania na rzecz innych.
Brzmi banalnie, prawda? Dla mnie była to wówczas jedna z wielu idealistycznych sentencji, jakie ten dobry człowiek chciał od siebie przekazać mieszkańcom drugiej części świata. Zanim rozwinę tę myśl i powiem, dlaczego jest ważna terapeutycznie, sięgnę na moment do okoliczności, w jakich lektura Dalajlamy trafiła w moje ręce. Stało się to przypadkiem. Zobaczyłem tę pozycję w księgarni i uświadomiłem sobie, że niewiele o Dalajlamie wiem, a wydaje się być kimś bez wątpienia godnym uwagi. Poradnik napisany z amerykańskim psychiatrą zapowiadał interesujący, pozbawiony doktrynerstwa dialog. Szybko nabrałem szacunku do tego tybetańskiego Mnicha, którego przesłanie kierowane do świata nie stanowi bynajmniej zachęty do uprawiania jakiegokolwiek kultu czy mającego nie najlepsze konotacje "nawrócenia". To przesłanie pokoju, który mogą zbudować wyłącznie ludzie żyjący w pokoju z samymi sobą. Nasza, tzw. "zachodnia" kultura jest mocno indywidualistyczna, nastawiona na niepowtarzalność jednostek (co sprzyja wylęgowi tzw. "gwiazd"), w mniejszym natomiast stopniu koncentruje się na dobru wspólnym, na działaniach wypływających z naturalnej potrzeby współdziałania dla łączących nas celów.
Kiedy więc zaspokajamy podstawowe potrzeby egzystencji, kiedy osiągamy względną stabilizację finansową, łatwo możemy popaść w pułapkę braku celu. A brak celu, lęk i nudę można śmiało położyć na tej samej półce, co paraliżujący nadmiar obowiązków. W jednej z sesji pisaliśmy o bohaterze, który ma tak wiele do zrobienia, że ostatecznie nie robi nic. To błędne koło strachu i bierności można przerwać tylko w jeden sposób. Przecinając je zdecydowanym uderzeniem aktywności. Nie jest to komfortowe, przyznaję. Trudno stanąć na równe nogi, kiedy wcześniej nogi te przywykły do pozycji horyzontalnej:) Wiemy jednak z doświadczenia, że korzystniej będzie zrobić pierwszy krok, a potem stawiać kolejny i kolejny, dystansując się chwila po chwili od tego, co jeszcze niedawno blokowało wszelką chęć do życia.
Co natomiast z pomocą innym? To doskonały pierwszy krok w poszukiwaniu celu i pobudzaniu poczucia sensu. I wcale nie chodzi o to, by rzucić się w wir wolontariackiej przygody (która, swoją drogą, może odkryć przed nami nowe możliwości), ale by przekierować swoją koncentrację ze strefy "Ja" na strefę "Ty". Jeśli jestem tak mocno zrezygnowany ciągłymi próbami samookreślenia, ciągłym snuciem nowych, ambitnych planów podboju kosmosu, może zrobi mi dobrze chwilowe zejście na ziemię i skierowanie wzroku w Twoją stronę? Nie musimy stać się filantropami i ratować wszystkich cierpiących istot. Wystarczy może na dobry początek zapytać bliską nam osobę, jak mogę Ci dziś pomóc? Mam trochę wolnego czasu i chętnie się nim z Tobą podzielę. Może warto pomyśleć o potrzebach innych (nie lekceważąc przy tym swoich własnych potrzeb), by aktywować w sobie na nowo bardzo wyraźną świadomość sensu tego, co robimy. Czy wychodzenie ze strefy "Ja" musi odbywać się pod szyldem ratowania całej ludzkości i oddania na jej rzecz samego siebie? Absolutnie nie! Co złego jest w zainteresowaniu drugim człowiekiem z powodu znużenia własnymi problemami? Czy naprawdę życie jest czarno-białe i jesteśmy albo egoistami albo altruistami? Głęboko w to wątpię.

ZADANIE DOMOWE
Jeżeli czujesz, że w ostatnim czasie jesteś zbyt mocno zaabsorbowany sobą i zaczyna Ci to doskwierać, okaż nieco większe zainteresowanie wybranej osobie. Możesz rozpocząć od najprostszych działań, takich jak choćby zatrzymanie się na rozmowę o niczym i uważne wysłuchanie Twojego rozmówcy. Sprawdź jak higieniczne dla Twojego mózgu bywa przekierowanie koncentracji z samego siebie na inną osobę. I pamiętaj, wcale nie musisz być Miłosiernym Samarytaninem. W wyzwaniu tym chodzi nie tylko o drugiego człowieka, ale także o Ciebie!